Wywiad
AGNIESZKA BAŁAGA-OKOŃSKA „Jak na aktorkę jestem dosyć osobna i nieśmiała”
Od zawsze marzyłaś, że zostaniesz aktorką?
Najwcześniej wymarzyłam sobie bycie modelką, na szczęście mój dziadek wybił mi to z głowy. Potem miałam okres intensywnej zajawki na liceum plastyczne. Ale aktorstwo też się gdzieś przewijało. Moja mama pracowała w teatrze i miałam wujka aktora. Wujek zabierał mnie na wycieczki rozklekotanym maluchem i włączał z kaset piosenkę aktorską. Kiedy byłam w liceum pojawiło się ogłoszenie, że studio aktorskie Doroty Pomykały prowadzi nabór. A tam przygotowywali do szkoły teatralnej. Byłam dopiero w pierwszej klasie liceum, ale pozwolili mi chodzić na zajęcia, bo – jak twierdzili – miałam potencjał.
I tak to się zaczęło.
Pamiętasz swoje pierwsze przedstawienie?
„Cyrano de Bergerac”. Rola młodzieży, do której się zaliczałam, miała polegać na tym, że siedzimy
w kulisie i robimy kawiarniany gwar. Tak bardzo wczuliśmy się w powierzone zadanie, że drugi plan zaczął wdzierać się na pierwszy i nie było słychać aktorów na scenie!
Wolisz się wcielać w jasne czy ciemne postaci?
O wiele bardziej wolę grzebać w tych ciemnych charakterach. Pewnie, chciałabym, żeby mnie widzowie lubili, ale większym wyzwaniem dla aktora są te mniej sympatyczne postaci. Jednak z racji tego,
że jestem blondynką, trafiają mi się głównie role nimf, dziewczynek. Tylko czasem zdarzy się jędzowata żona (śmiech).
Trudniej Ci się rozpłakać czy roześmiać na scenie?
Roześmiać. Jestem takim typem, który lubi patykiem grzebać w swoich ranach. To jest masochistyczne, ale działa też terapeutycznie. Można korzystać z takich okazji i mierzyć się z problemami, z którymi na co dzień nie mamy ochoty się stykać.
Co Ci sprawia największą trudność w teatrze?
Muszę wstawać wcześnie rano (śmiech). A tak poważnie, praca w zespole jest związana ze wzajemnym poszanowaniem, panują określone zasady i pewnego rodzaju rygor. Jak na aktorkę jestem dosyć osobna i nieśmiała. I funkcjonowanie w ramach narzuconych przez grupę jest trudne dla mnie jako dla takiego przekornego bytu.
A co przynosi radość?
Moment, kiedy po tych wszystkich bólach, trudach, mękach zaczynam się kleić z kostiumem i nie ma już granicy między mną a postacią. Kiedy mogę się w niej już rozpychać łokciami, to czuję spełnienie. Zazwyczaj dzieje się to koło czwartego lub piątego przedstawienia po premierze.
Jakie są Twoje najważniejsze role?
Lubię Alę z „Tanga” Mrożka. W tej sztuce występowałam jeszcze przed tym, jak zostałam matką, potem kiedy byłam w ciąży, a teraz Maryśka ma już 5 lat a ja nadal gram tę postać. Druga rola to Marianna
z „Tartuffe” Moliera. Początkowo jej nie lubiłam, ale w końcu znalazłam punkty styczne między nią
a mną. Ważna jest też rola Emmy z „Korzeńca” w reżyserii Remigiusza Brzyka.
Jaki jest Twój ulubiony film?
„Million Dollar Hotel” Wendersa i „Hair” Formana.
Co zabrałabyś na bezludną wyspę?
Zawsze mam problem z pakowaniem (śmiech). Zabrałabym córkę, męża i kota. A gdybym miała jechać sama, to na pewno wzięłabym książkę.
Masz taką swoją bezludną wyspę?
To nasz dom na Nikiszowcu. Powiększyliśmy tę przestrzeń wyburzając wszystkie ściany. Zamieszkaliśmy we dwójkę, a dwa tygodnie później okazało się, że jest jeszcze jeden pasażer na gapę. Niedawno doszedł do nas czarny kocur.
Jaka jest Twoja pasja?
Bardzo lubię gotować. Kiedy jestem zestresowana, wkurzona lub muszę się uspokoić, to na pewno nie sprzątam. Udaję, że unoszę się pięć metrów nad ziemią i nie widzę tego całego bałaganu. Frunę za to do kuchni i biorę się za gotowanie. A jak wyjdzie z tego coś dobrego i w dodatku smakuje mojej rodzinie, to jestem usatysfakcjonowana.
Co dziś ugotowałaś?
Dziś zrobiłam owsiankę dla całej rodziny. Choć brzmi to tak nieartystycznie!
Lubię też czytać i spędzać czas z moim dzieckiem, wtedy malujemy i lepimy z plasteliny. No i frajdę mi sprawia piknikowanie i leżenie na trawie.
Gdybyś nie była aktorką to kim?
Pewnie wybrałabym jakiś kierunek z Akademii Sztuk Pięknych, może scenografię? Może byłabym nauczycielką lub historykiem sztuki. Kiedyś chciałam mieć swoją knajpę. Albo mogłabym być lekarką, żeby zbawiać świat. Chyba że podróżniczką? Kto wie, może pojadę kiedyś w świat i będę ratować słonie.