Krzysztof Korzeniowski

Absolwent PWST w Krakowie (2001). Debiutował w Teatrze Nowym w Zabrzu  w roli  Giles Ralston’a  w spektaklu „Pułapka na myszy” w reż. J. Bratkowskiego (2002). Związany z Teatrem Zagłębia od 2004 r.

Obecnie w repertuarze:
Szewczyk Dratewka” M. Kownacka
Powitanie” B. Kurowski
Opowieść wigilijna” K. Dickens
Nikaj” Z. Rokita
Gniew Z. Miłoszewski
Poskromienie złośnicy” W. Shakespeare
Kto puka?” – Dick Soltys
Morze zostanie” Oleh Myhajlov
Filmofonia. Koncert piosenek filmowych

 


Fot. Krzysztof Marchlak

Wideo

Wywiad

KRZYSZTOF KORZENIOWSKI „W większości spektakli gram tych dobrych”

 

Dlaczego aktorstwo? Było to marzenie z dzieciństwa?

Aktorstwo wzięło się trochę z przypadku. Przyszło do głowy w chwili, gdy nie wiedziałem, co ze sobą dalej zrobić. Myślałem wtedy trochę o dziennikarstwie, o radiu, bo znajomi mówili, że mam dobry głos. Ale w liceum miałem taką koleżankę, straszną leserkę, która chodziła do studium aktorskiego Doroty Pomykały w Pałacu Młodzieży w Katowicach. Też poszedłem do tego studium i chodziłem tam przez rok. Wcale nie byłem w gronie faworytów. Ale żeby się dostać do szkoły teatralnej potrzebne są trzy rzeczy: łut szczęścia, przygotowanie i wrodzony talent. No i się udało, dostałem się do szkoły aktorskiej w moim rodzinnym Krakowie. Tam zaczęła się jedna z najpiękniejszych przygód w moim życiu.

Pamiętasz swoje pierwsze przedstawienie?

Dyplom robiłem u Andrzeja Wajdy, na plecach nosiłem Jerzego Trelę i grałem też narzeczonego Maćka Stuhra. A po szkole teatralnej zacząłem pracę w Teatrze Nowym w Zabrzu i to miejsce wspominam z wielkim sentymentem. Zagrałem tam w muzycznej farsie „Dobrze skrojony frak” a w sztuce „Wszystko w rodzinie” wcielałem się w młodego punka w glanach i z irokezem. Jednak takim prawdziwym debiutem była „Pułapka na myszy”, adaptacja powieści Agathy Christie.

Co jest najtrudniejsze w tej pracy?

Jak się kocha ten zawód, to każdy trud jest miły. Problemem nie jest zapamiętanie tekstu tylko takie odegranie roli, żeby było to jak najbardziej wiarygodne i interesujące. Zawsze jest trema, ale z wiekiem nabrałem dystansu – jeśli na scenie dobrze się bawię to wiem, że publiczność też się będzie dobrze bawiła.

Co w teatrze i w tym zawodzie sprawia Ci największą frajdę?

Brawa? Są miłe i dają napęd. Oczekiwane reakcje publiczności też uskrzydlają aktora. Ale najlepsza jest sama możliwość przebywania na scenie i świadomość brania udziału w wyjątkowym spektaklu. Najlepiej jest wtedy, gdy publiczność chłonie całą sztukę. Tak było w przypadku „Korzeńca” w reżyserii Remigiusza Brzyka. Ten spektakl był świętem dla nas, aktorów, i dostarczył nam wiele radości. Fajnie jest też czasem móc w teatrze poimprowizować.

Czarne charaktery czy pozytywni bohaterowie – które role są Ci bliższe?

W większości spektakli gram tych dobrych, bo jestem zbyt naiwny, żeby z łatwością wcielić się w czarny charakter. Zdarzyło mi się to tylko raz i wtedy zagrałem takiego twardziela, gangstera.

Czy talent aktorski przydał Ci się kiedyś w życiu poza teatralnym?

Bycie aktorem jest przydatne w życiu codziennym. My aktorzy wyczuwamy ludzi, jesteśmy empatyczni, łatwo nawiązujemy kontakty, ale też uczymy się asertywności w swoim zawodzie. To wszystko sprawia, że ludzie czerpią przyjemność z obcowania z nami.

Gdybyś nie był aktorem to kim?

Na pewno nie byłbym finansistą, statystykiem. Robiłbym coś kreatywnego, co w dodatku dostarcza ludziom emocji i wzruszeń. Może zostałbym sportowcem? Albo muzykiem? Na pewno robiłbym to, co kocham.

Co lubisz robić, kiedy nie jesteś w teatrze?

Biorę plecak, kije, a w zimie narty i idę w góry. To moja wielka pasja. Stworzyliśmy nawet ze znajomymi grupę miłośników gór, która nazywa się „Zakon błękitnego kubka” i chodzę łapać wschody słońca.

A co zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę?

Moich najbliższych. Lekarstwo uratuje ci życie, nóż ułatwi zrobienie schronienia, a za pieniądze można kupić piękne rzeczy. Ale z ręką na sercu – kiedy ktoś czeka na mnie w domu, to jest to wielkie szczęście.

 

Spektakle