2018-11-16 Mesjasze

Jan Czapliński, Marcin Kącki

Pędząca historia Mickiewicza przedstawiona w spektaklu ma słabe hamulce, a na końcu twardą ścianę z pytaniem: do czego jesteśmy zdolni, jeśli nasz wieszcz, idol i pomnik narodowy zdolny był prawie do wszystkiego?

fot. Klaudyna Schubert / Festiwal Malta, Maciej Zakrzewski

Mesjasze (albo skoro nie zostało nam już nic do wierzenia, to czy wolno nam podważać coś, w co na nowo moglibyśmy uwierzyć?)

z inspiracji powieścią Györgiego Spiró

Koprodukcja z Malta Festival Poznań
Premiera: 16 czerwca 2018 r. na Malta Festival Poznań / 16 listopada 2018 w Teatrze Zagłębia

Twórcy o spektaklu:

Możemy z romantyzmu nie pamiętać nic, ale nostalgia za wolnością i potrzeba odwetu, którą romantyzm wyrażał nadal tkwi w nas głęboko, a wybija na balkonie biało-czerwoną flagę, gdy grają „nasi”, albo gdy krzyczymy „Polska dla Polaków”, gdy syryjskie rodziny proszą o schronienie przed wojną. Być może spuścizną romantyzmu był daremny opór powstańczy, szaleńcze szarże z szablami na czołgi, skok przez płot w dobie „Solidarności”, a może i próba lądowania we mgle?

„Mesjasze” to opowieść budowana na zapomnianej historii Koła Towiańczyków, kiedy to po klęsce powstania listopadowego do Paryża wyemigrowała polska inteligencja. To właśnie wtedy w Paryżu, w połowie XIX wieku,  Mickiewicz i Słowacki spotkali Andrzeja Towiańskiego. Dla jednych to filozof, który szukał dla polski wyzwolenia na dworach Watykanu i Izraela, dla innych wariat, który omamił wieszcza. To wciąż jedna z najbardziej tajemniczych postaci polskiej emigracji epoki rozbiorów. Pojawia się w Paryżu z rodziną, bełkotliwie wykłada swoją filozofię wolności i polskiego mesjanizmu, ledwo umie pisać, namawia polskich wieszczów do nieskrępowanego seksu, a gdy wpada na pomysł nawrócenia Papieża, zostaje wyrzucony poza granice cywilizowanej Europy.

Mickiewicz w Paryżu, w tamtych czasach, to nie spiżowy pomnik w dostojnej pozie mędrca, ale głodujący wyrzutek pozbawiony pracy i perspektyw, który ogarnięty szeleńczymi wizjami Towiańskiego łykałby dzisiaj garściami pigułki antydepresyjne. Ten końcowy epizod jego życia, jeśli spróbujemy wydobyć z pamięci zachwyty naszych polonistów, wyda się dla wielu szokujący.

Dramat „Mesjasze” to oparty na literaturze współczesnej, analizach naukowych i przeżyciach samych  autorów podróż na wariackiej karuzeli, w której nie ma się czego złapać, bileterzy uciekli, a silnik tej machiny rozpędza się w szaleńczej misji poszukiwania wolności. Ostrzegamy! Jedni z tej karuzeli spadną, innych wbije w fotel, nikogo nie pozostawi w senności.

Pędząca historia Mickiewicza przedstawiona w spektaklu ma słabe hamulce, a na końcu twardą ścianę z pytaniem: do czego jesteśmy zdolni, jeśli nasz wieszcz, idol i pomnik narodowy zdolny był prawie do wszystkiego?

W połowie XIX wieku, po klęsce powstania listopadowego, towiańczycy zawiązują Koło Sprawy Bożej – dziwną, religijno-narodową sektę mesjanistów i heretyków. Obok Towiańskiego, jej członkami są m.in. Mickiewicz i Słowacki – czołowi twórcy polskiego romantyzmu, polska inteligencja na emigracji. Bezsilni wobec dziejącej się na ich oczach historii, przekuwają frustrację bezpaństwowców w religijną filozofię. Wierzą w wyjątkową, wyznaczoną przez Boga rolę narodu polskiego. Chcą zmian w Kościele. Odrzucają konieczność działań zbrojnych. Za podstawową zasadę przyjmują chrześcijańskie przykazanie o miłości bliźniego.

Ten intrygujący – szalony, ekscentryczny – epizod z życia polskiej emigracji we Francji opowiada nam w monumentalnej powieści pt. „Mesjasze” Gyrogi Spiro, Węgier. Dlaczego warto dziś do niej wracać w teatrze? Po pierwsze, żeby przyjrzeć się sposobom dziedziczenia spuścizny po romantyzmie i wszelkich jego ideowych szaleństwach – echa narodowego mesjanizmu słychać dziś często, a narodowe zaangażowanie zbacza na coraz mroczniejsze ścieżki. Po drugie, żeby zobaczyć, co o polskim romantyzmie ma nam do opowiedzenia ktoś z zewnątrz. I po trzecie, żeby pójść w ślady towiańczyków i spróbować ponownie uruchomić tę zrodzoną z rozczarowania fantazję – o innym, lepszym państwie.

Partnerem produkcji jest Miasto Sosnowiec.

Spektakl bierze udział w 25. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

 

Obsada

Twórcy

Aneta Groszyńska – reżyseria

Reżyserka, od 2017 r. do 2018 r. kierownik artystyczna w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Studiowała teatrologię oraz reżyserię na warszawskiej Akademii Teatralnej. Do tej pory wyreżyserowała spektakle w teatrach: Nowym w Łodzi, Powszechnym w Warszawie, Dramatycznym w Wałbrzychu. W 2014 r. przygotowała Karaoke box Iwana Wyrypajewa w Teatrze Słowackiego w Krakowie. W 2015 r. – nagrodzoną w Konkursie Klasyka Żywa – Lalkę Bolesława Prusa w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej oraz wielokrotnie nagradzaną Zapolską SuperstarSienkiewicza superstar Jana Czaplińskiego w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu, w 2017 Głód na podstawie reportażu Martina Caparrosa w Teatrze Starym w Krakowie. W 2015 r. zadebiutowała w Teatrze Telewizji spektaklem Żyd A. Pałygi. Od 2014 r. współpracuje z warszawskim Klubem Komediowym, gdzie zrealizowała cztery odcinki kabaretu literackiego Fabularny przewodnik po…, powracając do tradycji kabaretu literackiego.

Jan Czapliński – dramaturgia

Dramaturg, dramatopisarz, tłumacz. Studiował na wydziale Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej. W teatrze współpracował m. in. z Anetą Groszyńską (Zapolska Superstar, Głód), Eweliną Marciniak (Księgi Jakubowe, Mapa i terytorium, Bzik. Ostatnia minuta), Radosławem Rychcikiem (Łysek z pokładu Idy, Dwunastu gniewnych ludzi), Magdaleną Miklasz (Avenue Q), Piotrem Ratajczakiem (Bohater roku, Szewcy, Piszczyk). Dwie z jego sztuk, Piszczyk (współautor z Piotrem Rowickim) oraz Zapolska Superstar, znalazły się w finale Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Marcin Kącki – dramaturgia

Reporter, redaktor „Dużego Formatu”, zajmuje się reportażem społecznym i historycznym. Zdobywca tytułu Dziennikarza Roku w konkursie Grand Press 2007, dwóch nagród „Watergate” przyznawanych przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, nagrody Grand Press w kategorii „Dziennikar­stwo śledcze”  i nagrody studentów dziennikarstwa „MediaTory”. Autor książek LepperiadaMaestro. Historia milczeniaBiałystok. Biała siła, czarna pamięć, za którą był nominowany do Nagrody Literackiej Nike oraz do nagrody MediaTory, Plaża za szafą oraz powieści Fak maj lajf. Jego ostatnia książka Poznań. Miasto grzechu została nominowana do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za Reportaż Literacki.

Tomasz Walesiak– scenografia i kostiumy

Scenograf. Ukończył Wydział Scenografii warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, studiował Wiedzę o Teatrze w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza. Laureat nagrody im. Józefa Szajny, którą otrzymał za swój dyplom licencjacki. Jako scenograf współtworzył m. in. następujące spektakle: ECCE HOMO (reż. Krzysztof Majchrzak), Ruska śmierć (reż. Agata Dyczko), Zapolska Superstar (reż. Aneta Groszyńska).

Jerzy Rogiewicz – muzyka

Kompozytor, perkusista i pianista, autor muzyki teatralnej i filmowej. Absolwent Akademii Muzycznej w Krakowie, gdzie studiował u Zbigniewa Bujarskiego, Krzysztofa Pendereckiego (instrumentacja) i Magdaleny Długosz (muzyka elektroniczna). Jako instrumentalista-improwizator występował m.in. z Toshinori Kondo, Kazuhisa Uchihashi, Hannoda Taku, Davidem Thomasem, Rayem Dickatym, Wojtkiem Traczykiem, Pawłem Szamburskim, Piotrem Zabrodzkim, Tomaszem Dudą.  W latach 2005-2012 współtworzył jazzowy zespół Levity, w latach 2009-2011 był perkusistą zespołu Pink Freud.  Od 2010 r. współpracuje z Marcinem Maseckim (w zespołach: Profesjonalizm, Warszawska Orkiestra Rozrywkowa, Polonezy, trio V/TLD z DJ Lenarem, w duecie: Ragtajmy). Założyciel (razem z Igorem Nikiforowem) duetu Jerz Igor tworzącego autorską muzykę dla dzieci. W teatrze współpracował z Anetą Groszyńską (Lalka,Głód, Żyd) i Natalią Korczakowską (Przedwiośnie).

Adam  Zapała – światło i video

Operator filmowy, autor teledysków i form video. Na polu teatru reżyser światła i twórca video. Współpracował z Magdą Miklasz (Iwona, księżniczka Burgunda), Anetą Groszyńską (Głód) i Piotrem Ratajczakiem (Obywatel K., Piękni dwudziestoletni).

Natalia  Dinges – choreografia

Choreografka, aktorka teatru tańca. Absolwentka Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu, Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie (2013). Jako wykonawca związana z różnymi teatrami, m. in. Śląskim, Słowackiego, Polskim w Bielsku Białej, Ochoty w Warszawie, Małym w Tychach, Śląskim Teatrem Tańca, Alias Cie, czy nazwiskami: Marciniak, Rychcik, Piekorz, Godowska, Krawczyński, Botelho, Lewandowski, Łumiński, Hefczyńska-Lewandowska, Raźniak, B. Peszek, Garbacik, Cohen, Mazurkiewicz itd. oraz licznymi produkcjami niezależnymi. Tworzy lub współtworzy choreografię (Kurde le bele, Superbohaterów 10/9, Szac, cykl Muzyczne opowieści Hani M., Profanum), asystuje przy produkcjach dyplomowych WTT AST. Przed studiami zawodowo trenowała akrobatykę sportową, obecnie najchętniej prowadzi zajęcia ze świadomości ciała dla wszystkich grup wiekowych, jak i osób niepełnosprawnych.

Recenzje

Wojciech Giczkowski – „Każdy może być Mesjaszem”/ teatrdlawszystkich.eu

Michał Centkowski – „Powrót do źródeł martyrologii” / Newsweek

Jacek Cieślak – „Mesjasze, czyli postulat prawdziwie dobrej zmiany” / Rzeczpospolita

Stanisław Godlewski – „Nasz nieśmiertelny romantyzm” / Gazeta Wyborcza

Anna Solak – „Tak zwana polska dusza” / kultura.poznan.pl

Wideo

Tekst

Ryszard Koziołek    

Wiara, że przyszłość może być dobra

W nowoczesnym, zlaicyzowanym świecie Zachodu myślenie o polityce w kategoriach religijnych budzi lekceważące skrzywienie ust. A jednak tylko pobieżny wgląd w świeckie rytuały społeczne nakazuje ostrożność. Polska kultura świętowania nie wytworzyła nawet jednego, powszechnie akceptowanego i spontanicznie celebrowanego święta świeckiego. Mieliśmy pochody pierwszomajowe, które w PRL były sztucznie tworzonymi manifestacjami politycznymi; jakąś mieszaniną procesji, parady i festynu ludowego. Nawet dziecko uczestniczące w niej wcześnie zaczynało przeczuwać, że wspólnota została utworzona doraźnie i szybko się rozpadnie. Za to wiedzieliśmy i wiemy, co robić w święta religijne, a Trzeci Maja czy 11 listopada wciąż nie dorównują Bożemu Narodzeniu, Wielkanocy, a nawet Bożemu Ciału. Brakuje nam tradycji świeckich obchodów, replikowanych scenariuszy postępowania, obrzędowych rekwizytów, a nade wszystko nie mamy poczucia wspólnoty zbudowanej wokół świeckiego Wydarzenia, którego przypomnienie budzi radość i chęć anamnezy.

Przyczyna wydaje się prosta: oto nie mieliśmy zbyt wiele czasu, aby ćwiczyć się w życiu społecznie wolnym i suwerennym. Nawet samo słowo „my” na oznaczenie wyobrażonej wspólnoty politycznej jest kłopotliwe, ponieważ dopiero od nieco ponad wieku obejmujemy nim większość społeczeństwa. Na dramatycznie zmiennym, a długo nieobecnym terytorium państwa polskiego owo „my” nie mogło oprzeć się o własne instytucje, szkoły, uczelnie, urzędy, armię. Samorozumienie polskiej wspólnoty dokonywało się więc głównie za sprawą literatury. To romantyzm, a przede wszystkim tzw. poezja wieszcza nauczyli nas mówić „my”. Wcześniej o wspólnocie narodowej myśleć mogła i myślała niewielka część, jakieś 11%, społeczeństwa, czyli szlachta. Tak było do końca XVIII wieku, kiedy dokonała się tragedia rozbiorów, a te dotknęły wszystkich, czyniąc z nas wspólnotę ufundowaną na traumie. Nie zniknęły podziały klasowe, straszliwy wyzysk pańszczyzny, feudalne stosunki społeczne, większość miast w prywatnych rękach, zapóźnienie cywilizacyjne, za to zjawiło się ujednolicające nas nieszczęście – utrata państwa; wspólnotowe, formujące nieszczęście zaborów.

Polska tożsamość jest ufundowana na stracie, na żalu po śmierci państwa, które okazało się nietrwałe. Polacy zrozumieli, a co ważniejsze: doświadczyli, że państwo umiera szybciej niż naród. To rozczarowanie państwem, nieufność do niego, lekceważenie jego instytucji i organów obserwujemy po dziś dzień. Państwo okazało się nieskutecznym narzędziem w walce o narodowy byt; okazało się słabe, kiedy inne stawały się coraz silniejsze. Ale, co ciekawe, nie spowodowało to projektów rewizji polskiej państwowości, ale raczej zwrot w kierunku umacniania idei narodu. Skoro nie można uchronić państwa przed upadkiem, trzeba wzmacniać naród. Historia uczy, że naród wcale nie musi mieć państwa, czego przykładem żydowska diaspora. Ich los, paradoksalnie, dodawał otuchy, dowodził bowiem, że można nie mieć państwa, a istnieć przez tysiące lat. Zarazem nie wszystkie narody przetrwały kataklizmy historyczne: Etruskowie, Kartagińczycy, Tasmańczycy. Nie ma ich. Jeśli to nie jest kaprys losu lub przypadek, to znaczy, że przetrwać mogą narody wyjątkowe, które mają widocznie wyjątkową rolę do odegrania. Ironizujemy mimowolnie, ale przecież stawką było szaleństwo i depresja Polaków, którzy stracili elementarny sens historii i własnego poświęcenia. Przecież innym się udało! We Francji doszło do Wielkiej Rewolucji, powstały Stany Zjednoczone, na oczach polskich emigrantów realizowała się idea wolności, człowiek przebudowywał świat, czynił go lepszym. Tymczasem Polacy zostali pozbawieni państwa. Co to oznacza dla rozumienia dziejów? Bóg nas nie kocha? Jesteśmy niedołęgami?

I wtedy Adam Mickiewicz w Dziadach cz. III i w Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego genialnie tłumaczy tysiącom emigrantów, co się stało i dlaczego zostali pozbawieni ojczyzny oraz skazani na tułaczkę. Modeluje polski los na wzór ofiary i zmartwychwstania Chrystusa. Skoro straciliśmy państwo, ale ciągle jesteśmy dużym i silnym narodem, to znaczy, że Bóg miał taki plan. Siła tego objaśnienia była potężna. Powszechne polskie doświadczenie życia w Polsce po rozbiorach sprzymierzone z mesjanistyczną literaturą zrodziło – jak to określił Wincenty Lutosławski – polski światopogląd narodowy. Trwały, co najmniej, do odzyskania niepodległości w 1918 r. , który to rok wcale nie był kresem mesjanizmu romantycznego. II Rzeczpospolita była w jakimś sensie spełnieniem mesjańskim, wypełnieniem obietnicy, że Polska zmartwychwstanie. Jak zapowiedziano, nie odzyskaliśmy niepodległości sami, stało się to wskutek Wielkiej Wojny, o którą modlił się Adam Mickiewicz. II Rzeczypospolita wydarzyła się cudownie i niespodzianie, niczym drugie przyjście Chrystusa. Niebagatelną rolę w utrwalaniu mitu mesjańskiego odegrała Bitwa Warszawska, czyli „Cud nad Wisłą”. Nie zwykła wygrana bitwa, tylko cud! Obecność pierwiastka religijnego w polskiej historii i polityce kolejny raz stał się „faktem”. Nie powinna dziwić ta siła, alternatywą był tylko darwinizm społeczny, który w połowie XIX wieku pojawi się za sprawą teorii ewolucji i filozofii Herberta Spencera.

Dlatego właśnie nie powiódł się projekt pozytywistyczny, który był próbą świeckiej rozprawy z mesjanizmem. Pozytywiści zdawali sobie sprawę, że to poczucie wyjątkowości Polaków pośród innych narodów jest bardzo niebezpieczne dla życia intelektualnego i gospodarczego. Walcząc z mesjanistycznymi mitami wpadali w taką samą pułapkę, w jaką my dziś wpadamy na przykład przy próbie rewizyjnej racjonalizacji Powstania Warszawskiego. Znakomicie zilustrowała ten paradoks Eliza Orzeszkowa w Nad Niemnem. Pielgrzymuje się tam do mogiły powstańców styczniowych, czci się ich pamięć, pokazuje jako wzór dla marnych i skarlałych postaw następnego pokolenia. A równocześnie wymowa powieści jest taka, że to było zgubne szaleństwo, a liczy się tylko sumienna praca i nowoczesne formy gospodarowania. To schizofrenia albo rodzaj choroby dwubiegunowej, z której nie ma wyjścia.

Dziś także chcemy dobrze działającego państwa prawa; sprawnie zarządzanego, bezpiecznego, dostatniego. A zarazem wywołujemy nieustannie duchy przeszłości. I nie są to jakieś postaci z książek, tylko ludzie z krwi i kości: powstańcy, żołnierze, uchodźcy, ofiary prześladowań. Historia to nie zawartość archiwów, ale przepełnione nią umysły żywych ludzi. Nie tylko nie potrafimy się jej pozbyć, ale też nie chcemy radykalnie odwrócić się od niej ku przyszłości. Nikt nie ma w sobie takiej bezwzględności, żeby zrównać z ziemią tę mogiłę z Nad Niemnem i posiać na niej zboże. Komu nie zadrżała by ręka? Tymczasem, właściwa nowoczesność oznacza poświęcenie przeszłości dla przyszłości. Jeśli jednak przyszłości nie ma? Albo nie potrafimy jej pomyśleć? Zostaje tylko przeszłość i marzenie, aby się powtórzyła. Z tego powodu działanie mesjanizmu było skuteczne, ale też szkodliwe. Przeszłość Polski była jedynym dobrem, jakie nam zostało. Krytyka błędów dawnych pokoleń stawała się mimowolnym współdziałaniem z polityką historyczną zaborców. To pułapka dla krytycznego myślenia, która skutkowała „przeanieleniem” historii oraz  idealizacją narodu. Najświeższym przykładem jest nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, w duchu której każdy, kto powie coś złego o Polsce, jest automatycznie wrogiem narodu polskiego. To, co dzisiaj wraca w retoryce rządowej, to jest rewaloryzacja narodu względem państwa. Krótki epizod III RP, kiedy zaczęliśmy się uczyć szacunku dla instytucji państwowych, dla prawa, płacenia podatków, rzetelnie wykonywanej pracy, najważniejszych cnót świeckich, jest dzisiaj spychany na dalszy plan.

Trwałość myślenia mesjanistycznego zawdzięczamy niewątpliwie osobie Jana Pawła II. Wypowiedział on słynne zdanie, które wydaje się kwintesencją polskiego mesjanizmu. W homilii z 1979 roku wygłoszonej na placu Zwycięstwa w Warszawie polski papież woła: „Niech zstąpi duch Twój i odnowi oblicze ziemi! Tej ziemi”. Mesjanizm jest marzeniem o nagłej przemianie, historycznej i moralnej. Całej ziemi, ale potem pada wskazanie na „tę” ziemię. Obietnica mesjanistyczna to coś więcej niż wolność i niepodległość konkretnego narodu czy państwa. Chodzi o ostateczne pogodzenie fundamentalnych sprzeczności między religią a nauką, między prawicą a lewicą, między Platformą a PiS-em. Mesjanista nie myśli w kategoriach negocjacji, on oczekuje na Wydarzenie, które sprawi, że wszyscy przyjmą jego prawdę. Myślenie mesjańskie to myślenie o świecie, który doznaje aktu przeobrażenia. W mesjanizmie polsko-katolickim platforma pojednania może być tylko jedna: religia i naród. Ostrożny sceptycyzm, że my, Polacy nie jesteśmy aż tak wyjątkowi, że poniesione przez nas straty i nasze cierpienia nie są jedynymi na świecie, jest skazany na porażkę. Mesjanizm kieruje się wartościami niewzruszonymi, nie podlegają one negocjacjom.

Dziś trudno mówić o spójnym światopoglądzie mesjańskim. W naszych głowach i w naszym języku walają się resztki mesjanizmu obecne w teoriach spiskowych, w języku niektórych kaznodziejów, w prasie prawicowej. Retoryka krzywdy i niezawinionej ofiary w zadziwiający sposób sprzymierza się z odnowionymi snami o Polsce mocarstwowej; z przekonaniem, że polski naród powinien być wielki. Jest w tej poplątanej retoryce kalkulacja polityczna, czyli próba znalezienia języka, który byłby atrakcyjny dla wyborców, ale jest on zbudowany z polskiego uniwersum symbolicznego, które choć szczątkowe i powierzchowne jest i tak jedynym w miarę spójnym systemem wyobrażeń historycznych, jakim dysponuje Polak.

Nie powiódł się żaden projekt alternatywnej polskości, oparty na odrzuceniu politycznych idei romantyzmu polskiego. Pozytywiści zdawali sobie sprawę, że to nie tylko wojna na programy i działania, ale również na mity. Proponowali swój, wywiedziony z ideałów oświecenia, oparty na obrazie wolnego człowieka, oświeconego, który żyje z pracy własnych rąk, wyzwolony z zabobonów, przyjazny ludziom, który religii opartej na ofierze przeciwstawia religię wiedzy, nauki, samokształcenia, samodoskonalenia. Był to rodzaj świeckiej, nowoczesnej mitologii. Nie mieli jednak wystarczająco silnego medium do transportu tej idei. Nie wystarczy doraźna krytyka mesjanizmu. Potrzeba wpływowego, mocnego i atrakcyjnego języka sztuki; słów i obrazów, które potrafiłby trwale zrewaloryzować codzienność, nadać rangę i wartość, etyczną i estetyczną, dobrze zrobionej robocie, zapłaconemu podatkowi, dobrze napisanemu tekstowi. Ale to jest trudne, bo czym obezwładnić Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego? Pochwałą płacenia podatków!? Zwłaszcza, że geniusz Mickiewicza przewidział i napiętnował także sukces cywilizacyjny, którego możemy być beneficjentami:

„Nie dziwujcie się więc tak bardzo narodom, które w dobrym bycie tyją, albo gospodarne i rządne są. Bo jeżeli naród dobrze mający się i dobrze jedzący i pijący ma być najwięcej szanowany, tedy szanujcie między sobą ludzi, którzy są najtuczniejsi i najzdrowsi. Owóż i zwierzęta mają te przymioty; ale na człowieka to nie dosyć. A jeśli narody gospodarne mają być najdoskonalsze, tedy mrówki przewyższają wszystkich gospodarnością; ale na człowieka to nie dosyć. A jeśli narody rządne mają być doskonałe, tedy kto lepiej rządzi się jak pszczoły; ale na człowieka to nie dosyt. Albowiem cywilizacja, prawdziwie godna człowieka, musi być chrześcijańska.” (Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego)

Z bezradności i braku alternatywnego oporu bierze się postawa reaktywna, czyli bierne oczekiwanie na porażkę i kryzys kolejnej mutacji mesjańskiej polityki. Aktywność społeczna i polityczna ma przyjść dopiero, kiedy coś stracimy – wolność, państwo prawa, swobodę głoszenia przekonań. To rewers myślenia mesjańskiego. Wspólne dla obu jest przekonanie o konieczności przebudzającej traumy.

Być może właściwą krytyką mesjanizmu byłoby jego zmodyfikowane przejęcie. Skoro mesjanizm pragnie powrotu wyidealizowanej przyszłości, to znaczy – jak pisał Karl Kraus – że „źródło jest przed nami”, co oznacza zerwanie z pesymistyczną historiozofią upadłego czasu i opowiedzenie się po stronie przyszłości – wbrew wiedzy, nauce, chłodnemu oglądowi rzeczy. Może tego należy uczyć się od mesjanistów – wiary w przyszłość. To chyba dziś przychodzi nam najtrudniej, ufność, że przyszłość może być dobra.

Prof. Ryszard Koziołek – literaturoznawca, pracuje w Instytucie Nauk o Literaturze Polskiej Uniwersytetu Śląskiego; w 2010 roku dostał Nagrodę Literacką „Gdynia” za książkę Ciała Sienkiewicza. Był przewodniczącym jury Nagrody Literackiej „Nike”.

Zeszyt metodyczny

Zeszyt do pobrania